sobota, 15 lutego 2014

Rozdział 13 - "He's not here."

Zaparkowałam samochód na szkolnym parkingu i jeszcze raz spojrzałam na wiadomość widniejącą na moim telefonie.
„Możesz przyjechać do szkoły? Potrzebuję małej pomocy.”
Westchnęłam cicho i wsadziłam telefon do kieszeni dżinsów, po czym ruszyłam do szkoły od strony boiska.
Po moim wejściu drzwi wejściowe prowadzące do szatni zamknęły się z głuchym trzaskiem, choć przytrzymałam je, by tego nie robiły. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam przed siebie.
- Isaac?
Żadnej odpowiedzi. Nawet cichego szumu, który pozwoliłby mi na zidentyfikowanie miejsca, w którym znajdowałby się Isaac. Korytarz ten był pusty. Jak z resztą pozostałe skrzydła szkoły o tej godzinie. Dodatkowo był ciemny. Może nie do końca. Na samym środku korytarza świeciła się, a raczej mrugała jedna lampa.
- Isaac? – ponowiłam pytanie, kierując się w głąb pomieszczenia. Drzwi poszczególnych szatni pozostawały otwarte, pod przeciwną do nich ścianą stały szafki należące do graczy, natomiast nad nimi wisiało sporo zdjęć przedstawiających poszczególnych zawodników z lat poprzednich oraz statuetki i medale, które wywalczyli w wielu zawodach.
Doszłam do rozwidlenia korytarzu, jednak nie od razu wyjrzałam za zakręt. Za sobą usłyszałam ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Spoglądając jednak w tamtą stronę nic nie dostrzegłam. Za owym zakrętem natknęłam się na schody prowadzące w dół. Starałam się dostrzec jak najwięcej, by nie popełnić jakiegoś błędu, ale byłam tylko głupim człowiekiem w nieodpowiednim miejscu i o nieodpowiedniej porze. Wciąż jednak zastanawiałam się, dlaczego dostałam wiadomość od Isaaca, w której poprosił o pomoc? Jakiej pomocy ode mnie oczekiwał? W czym miałam mu pomóc? Gdzie? Jak? Jedno było pewne. Dowiem się tego dopiero wtedy, kiedy go odnajdę. Jak najciszej potrafiłam – cieszyłam się, że założyłam adidasy – zeszłam po trzech schodkach w dół i znów znalazłam się w korytarzu. Tym razem jednak mniejszym. Było tutaj około pięciu par drzwi i kolejne rozwidlenie. Ruszyłam do przodu czując się coraz bardziej niepewnie. Chciałam wrócić do domu, uświadomić sobie, że to po prostu głupi sen, że zaraz się obudzę obok Isaaca, który cicho pochrapuje, a następnie oboje się obudzimy i będziemy cieszyć się swoją obecnością. Ale wiedziałam, że to nie jest sen. To działo się naprawdę. Teraz. W tej chwili. Zaczynałam poważnie bać się o siebie, o Isaaca, o to, co mogło mu się stać, co może stać się nam. Cóż, Nadio, trafiłaś w niezłe bagno, odezwał się głos w mojej głowie. Potrząsnęłam nią, chcąc wyrzucić z niej tę głupią myśl, kiedy nagle czyjaś ciepła dłoń dosłownie zatkała mi usta i wciągnęła do jakiegoś pomieszczenia. Pięknie. Już po mnie. Uniosłam wzrok ku górze, by zetknąć się z niebieskimi tęczówkami, które – jak się okazało – należały do Dereka.
- Puszczę Cię, ale nie krzycz – szepnął naprawdę cicho, więc musiałam nieźle wyostrzyć słuch, by zrozumieć, co do mnie powiedział. Skinęłam niepewnie głową, a ten dotrzymał słowa..
- Co tutaj robisz?
Westchnęłam teatralnie.
- Książkę piszesz?
Spojrzał na mnie krzywo, a na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech,
- Przyjechałam po Isaaca, którego nie znalazłam – odpowiedziałam w końcu i wzruszyłam ramionami. Skinął na mnie, bym podeszła do niego, co zrobiłam z wielkim ociąganiem. Stał przy drzwiach, w których była szyba. Przez nią spoglądał na korytarz. Było ciemniej niż sądziłam, ale udało mi się dostrzec jakieś niewyraźne kształty.
- Nie ma go tutaj – szepnął, spoglądając na mnie. Zrobiłam wielkie oczy. Jak to nie ma, skoro dostałam wiadomość? - Spójrz – rzucił bezgłośnie, a ja niepewnie wyjrzałam na zewnątrz, wspinając się przy tym na palce. Już chciałam krzyknąć z przerażenia, jednak na szczęście Derek w porę się zorientował i zatkał mi usta dłonią.
Na końcu korytarza stało się dziwnego, dużego, kształtem nie przypominało to człowieka. Jakiś wyrośnięty potwór czy coś w tym rodzaju.
- To wilkołak.
Nie dostrzegłam nic szczególnego, poza tym, że jego kończyny były długie, stał na tylnych łapach, a jego pysk – bo tak to z daleka wyglądało – był okropny. Był podłużny, na „wargach” odbijało się coś białego. Jak sądziłam – kły. I jego ślepia. Były gorsze, aniżeli on cały. Czerwone, jarzące się w ciemności. Wolno lustrowały cały korytarz, jakby czegoś szukały. Automatycznie odskoczyłam od drzwi, kiedy ślepia przeskoczyły na ścianę, za którą znajdowałam się wraz z Derekiem. Derek odciągnął mnie od nich na sporą odległość i poprowadził pod okna. Tam, z czarnej sportowej torby wyciągnął składaną kuszę i strzały, które mi podał.
- Trzymaj – spojrzałam na niego z idiotycznym wyrazem twarzy. – Wiem, że potrafisz się tym posługiwać.
- Cholera – zaklęłam bezgłośnie. Wychodziło na to, że wiedział o mnie więcej, aniżeli ja o tym sądziłam. Kiedy zaś zobaczyłam jego zaskoczony wzrok utkwiony we mnie, uśmiechnęłam się słodko. Chodziło mu o to, że lekko zaklęłam czy o to, że nie zaprzeczyłam? Prawda, dobrze strzelałam. Z łuku, nie z kuszy. Pięć lat wcześniej, kiedy rodzice postanowili się rozstać, zdobyłam pierwsze miejsce w ważniejszych zawodach łuczniczych. Zaraz po nich, gdy się o wszystkim dowiedziałam, odłożyłam łuk i strzały w najdalszy kąt na strychu.
- Dlaczego kusza a nie łuk? – mruknęłam jakby do siebie, wpatrując się w narzędzie.
- Kusza jest lepsza, bo..
- Wiem dlaczego – niosłam wzrok i spojrzałam na Dereka.
- Racja.
Usłyszałam przeraźliwy ryk dochodzący gdzieś zza ściany. Tak, to z pewnością był on. Stworek-potworek.
- Mam go atakować czy tylko się bronić? – palnęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
- Jedno i drugie – powiedział spokojnie Derek. Pięknie. Atakuj i broń się. Walcz narzędziem, które teoretycznie masz pierwszy raz w dłoniach, a z którym miałaś do czynienia ponad pięć lat wcześniej. Dzięki, Derek.
- Dasz radę? – usłyszałam jego cichy głos tuż przy uchu. Odwróciłam głowę w bok i spojrzałam w błękitne tęczówki Dereka. Nie było w nich ironii, tej dawnej kpiny, którą zawsze mnie obdarzał. Skinęłam niepewnie głową. Może uda mi się nie poświęcić siebie? Odetchnęłam głęboko i przyłożyłam palec do ust Dereka, który zamierzał coś powiedzieć.
- Bez ryzyka nie ma zabawy – obdarzyłam go słodkim, ale wymuszonym uśmiechem. Na plecy zawiesiłam strzały w specjalnym opakowaniu.
- Gotowa? – spytał Derek tuż przy moich ustach. Zmuszona byłam jeszcze wyżej unieść głowę, by na niego spojrzeć. Był zbyt wysoki.
- Raz kozie śmierć, jak to mówią.

1 komentarz:

  1. DEREK JEST ŁOWCĄ ;ooo Goddamn it! :D

    Rozdział ciekawy ;> Wiedziałam, że będzie wilkołakiem albo potworem tego przekroju! AH, TA MOJA INTUICJA ;>

    Czekam na więcej! /W.

    OdpowiedzUsuń